[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może ta sfora małych wandali wreszcie dostanie nauczkę.Powinno się ich oddać do sierocińca.To są wyjątkowo nieznośne bachory, praktycznie porzucone przez ojca! A tę turkaweczkę, która za nie odpowiada, nazywa pan bezradną? Ha! Jest tak samo bezradna jak Dalila z nożycami.Tej rodzinie potrzeba przede wszystkim silnej, męskiej ręki.Niecałą godzinę wcześniej Kit bez zastrzeżeń zgodziłby się z oceną Abnera Browna.Ale nagle drgnęła w nim opiekuńcza struna, bardzo nie spodobał mu się bowiem opis Hallie, usłyszany z ust tego wrednego płaza, którego fałszywa mina zachęcała do gruntownego przerobienia naznaczonej nią facjaty.Nie znający wybuchowego usposobienia Kita Abner Brown nierozsądnie wyrzekał dalej:- Jedyną cywilizowaną osobą w tym towarzystwie jest ta ciemna, ładna.Jękliwą tyradę przerwał nieartykułowany gulgot, Kit bowiem zacisnął dłoń na kołnierzyku koszuli przedsiębiorcy.- Masz zostawić Fredriksenów w spokoju.- Żądanie zabrzmiało jak karabinowy wystrzał.- Ale owoce z tego drzewa.Kit podniósł Abnera za kołnierzyk.- Może chcesz podyndać na tym drzewie?Abner, który już, już otworzył usta, w ostatniej chwili ugryzł się w język.- Dosyć, Kit.Nie warto robić sobie przez tego drania tyle kłopotu.- Lee skinął głową w stronę sąsiedniego pomieszczenia, na progu którego stanął jasnowłosy gigant z młotem w dłoni.Minę miał wprawdzie nieprzeniknioną, ale nie odrywał wzroku od poczerwieniałej twarzy chlebodawcy.- Chcesz stąd wyjść, czy masz ochotę na małe emanie głów? - spytał Lee.Zanim Kit zdążył mu odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i do środka wszedł rozkołysanym krokiem szeryf Hayes, a za nim procesja z ciałami.- Mam dla ciebie jeszcze dwóch, Abner - zagrzmiał szeryf i dopiero wtedy zauważył Kita.- O, jak się masz, Howland.Kit skinął Hayesowi głową.Korzystając z sytuacji, Abner poprawił sobie kołnierzyk.Wyprostował ramiona na znak, że to on jest tu panem, i wystąpił naprzód.- Widziałeś idiotów? - ciągnął szeryf.- Pojedynkować im się zachciało.- Przygryzł prymkę tytoniu i z niechęcią pokręcił głową.- Ten szurnięty metodysta Will Taylor wygłaszał przed jednym z nich swoje pioruńskie nauki.Tak zdenerwował ludzi tym kłapaniem, że ani się kto obejrzał i już ci dwaj ściskali dłonie ze świętym Piotrem.W czasie gdy Abner paradnym krokiem ruszył ku grupce niosącej zwłoki, szeryf językiem przesunął prymkę do drugiego kącika ust i rozejrzał się po salonie, marszcząc czoło.Ulżyło mu, gdy dostrzegł drogocenną orientalną wazę na marmurowym postumencie.Podszedł do niej i soczyście odcharknął.Abner stanął jak wryty.Szeryf otarł rękawem zaflegmione usta i spojrzał na grupkę z błogim uśmiechem.- Gdzie ci zostawić te trupy, Abner? Tam dalej?Kit ledwie powstrzymał śmiech widząc, jak bardzo Abner się stara, żeby nie okazać zgorszenia.Lee dostał nagiego ataku kaszlu, wydało mu się też, Je usłyszał dziwne parsknięcie z prawej strony.Odwrócił się tu jasnowłosemu wielkoludowi, ale zobaczył tylko jego plecy i nieznaczne drżenie szerokich ramion.Abner skoczył do drzwi w głębi salonu, wlokąc za sobą Hayesa.- Zaraz ci pokażę.O, tam.- Prawie przepchnął szeryfa do drugiego pomieszczenia, po czym, przepuszczając idących rzędem ludzi ze zwłokami, zatrzymał wzrok na wielkoludzie.- Duncan, chodź tu! Będziesz mi potrzebny.Gigant ciężko powlókł się do drzwi, za którymi właśnie znikł przedsiębiorca.Na progu przystanął i na chwilę się odwrócił.Błysk inteligencji w jego oczach zaskoczył Kita.Tymczasem Duncan puścił do niego oko i znikł.- Chodźmy.- Lee klepnął Kita po plecach, nie pozwalając mu medytować o wielkoludzie.- Teraz Abner Brown dwa razy pomyśli, zanim tknie rodzinę Jana.Nie wyglądasz sympatycznie, jak się złościsz, a on miał takie wytrzeszczone oczy, że chyba boi się już wystarczająco.Brzuch Lee wydał grzmiący odgłos.- Z głodu skraca mi się równik - oświadczył Lee, robiąc krok w kierunku drzwi.- Idę do Millie.Od tygodni marzę o grubym na palec steku z czerwonymi cebulami.I o jej puddingu.Boże, już czuję smak tych specjałów.Kit wyszedł za przyjacielem na dwór.- Zgoda, ale najpierw musimy zajrzeć do kapitanatu.Może wiedzą coś o „Abigail”.- Nie ma sensu.Jak byliśmy w del Cabos uzupełnić zapasy, naprawiali tam ster.- Odwrócił się nagle i spojrzał na Kita w zadumie.- Poza tym, o ile wiem, zerwałeś kontakty z krewnymi żony, chociaż wasze rodziny żyją w przyjaźni.Czemu interesuje cię jeden z ich kliprów? I to akurat ten, którego kapitanem jest twój były szwagier?Kit wyminął przyjaciela i z plaskaniem butów pokonał błotniste skrzyżowanie.- Podobno na pokładzie jest moja ciotka Madeline.Razem z moją matką wbiły sobie do głowy, że potrzebna mi jest czuła opieka.Skończyło się na tym, że Madeline niezwłocznie zamustrowała na statek Tabera.Moja matka nigdy nie odkłada planów na później, a ciotka jest pod tym względem jeszcze gorsza.Ta stara kobyła.- Kit obrócił się gwałtownie, bo Lee ryknął śmiechem.- Co w tym śmiesznego?!Przyjaciel opierał się o słupek zaimprowizowanego znaku drogowego i rżał ze śmiechu.Niekiedy dziwaczne poczucie humoru Lee bardzo irytowało Kita.Tak jak tym razem.Jego kłopoty wcale nie wydawały mu się śmieszne.Gdyby Lee znał Madeline, na pewno rozumiałby go znacznie lepiej.Mimo głębokiego poirytowania Kit postanowił jednak zachować spokój, skrzyżował więc ramiona na piersi i czekał.Trwało to długo.Już miał zrobić przyjacielowi jakąś zgryźliwą uwagę, gdy Lee wreszcie się opanował.- Czy mówisz o takiej jędzy z pomarańczowo-rudymi włosami, która jest mniej więcej tego wzrostu? - Zatrzymał dłoń na wysokości piersi.Kit skinął głową.- Nie martw się - pocieszył go Lee.- Kiedy ostatnio ją widziałem, wymachiwała jakąś potworną parasolką przed nosem pierwszego oficera Tabera i koniecznie chciała wiedzieć, gdzie się ukrywa ten nieznośny kapitan.- A już miałem nadzieję, że ją zmyło z pokładu - mruknął Kit.- Rozumiem, że trzymałeś się z dala od tej jędzy.Lee tylko uśmiechnął się od ucha do ucha.- Tak myślałem.Za dobrze wyglądasz.Pamiętaj, że urok Prescotta na nią nie podziała.Gdybyś znalazł się w odległości kilku metrów od mojej ciotki,, nie szczerzyłbyś zębów, tylko miałbyś tik nerwowy.- Kit ruszył dalej.Lee podążył za nim, starając się robić wrażenie skruszonego.Niestety, zupełnie mu się to nie udawało.- Powiem ci za to coś na pocieszenie - odezwał się w końcu - bo nawet żałowałem, że cię ze; mną nie ma.Potem wpadłem na Tabera, który raczył się rumem w kantynie.Twój prezbiteriański szwagier siedział z jakąś Juanitą, był opleciony jej różańcem i bełkotał nad kubkiem coś o przeklętych strzygach.Och, co za widok.Jestem pewien, że rosłoby ci serce.Kit uśmiechnął się wbrew swojej woli.- To znaczy, że jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na świecie.- Przyśpieszył kroku.- Skoro ulżyło ci na duchu, to może popłynąłbyś ze mną na parę dni do Sausalito? „Wanderer” stoi w doku, bo naprawiają mu bezan, a ty też nie masz nic do roboty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL