[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popas w najgorętszej porze dnia był niezbędny – męczyliśmy się nie tylko my, ale i zwierzęta.Jedynie Pożeracz Chmur wydawał się zupełnie nie zauważać upału.Pod wieczór zawsze zaczynamy rozglądać się za dogodnym miejscem na odpoczynek.Rąk do pracy nie brak – zmieniamy się kolejno przy czyszczeniu wierzchowców, noszeniu wody i szukaniu drewna na opał (Promień stanowczo sprzeciwia się wykorzystywaniu jego talentu do trywialnego pichcenia i może ma trochę racji).Ja i Nocny Śpiewak nalegamy na codzienne gotowanie zapasu wody, bo Enite bynajmniej nie płynie nurtem kryształowo czystym.Dość dowiedziałem się od ojca na temat chorób „brudnej wody”, a Śpiewak w dzieciństwie omal nie umarł na bagnicę.Myśl, że jego kochana córeczka mogłaby zostać narażona na podobne niebezpieczeństwo, wprawia go w stan pokrewny obłędowi.Na początku często wspominaliśmy Diamenta, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś z nawyku dzielił jedzenie na czternaście porcji, zapominając, że jest nas już tylko trzynaścioro (nie LICZĄC małej Róży).Rozmyślaliśmy, jak wiedzie się Diamentowi w nowej grupie.Zastanawialiśmy się, czy także tęskni za nami, czy może nie ma na to czasu – pochłonięty nowymi zajęciami i nowym towarzystwem.Z czasem mówiliśmy o nim coraz rzadziej.Rana zasklepiła się, żal przycichł.Grupa zwarła się na nowo i zaczęliśmy już stale myśleć o sobie jako o trzynastce.„ Z przykrością zauważyłem, że ja i Jagoda oddalamy się od siebie.Ta gromada ludzi dookoła nie sprzyja sytuacjom intymnym.Ilekroć chcemy pobyć ze sobą sami, natychmiast okazuje się, że jest jakaś pilna praca do wykonania albo trzeba się spieszyć i ruszać dalej, albo ktoś – oczywiście zupełnym przypadkiem – wpada na nas i jest bardzo spragniony kontaktów towarzyskich, więc siada i zostaje z nami.i tak bez końca.Wędrówka była bardziej fatygująca niż niebezpieczna.Niespokojne duchy: Stalowy, Gryf i Promień narzekali na brak rozrywek, a rozsądny Koniec mitygował ich za każdym razem, by nie mówili głupstw, bo „dobra droga to nudna droga”.Przewrotny Wysłannik Losu musiał jednak usłyszeć te biadolenia i postanowił dać chłopakom pole do popisu.Tamtych było ośmiu.„Tamtych” – czyli osobników czatujących na nas w zaroślach.Trudno obarczać kogoś winą za to, że zobaczyliśmy ich zbyt późno, aby móc zrobić cokolwiek innego, niż podjąć walkę.Winne może były tu właśnie te obrzydliwe krzaki, które towarzyszyły nam uparcie od dwóch dni, zmieniając krajobraz w jednostajny zaniedbany dywan zieleniny.Dywan o grubości rosłego chłopa.W każdym razie monotonność pejzażu znakomicie wpłynęła na obniżenie czujności zarówno Gryfa, jak i reszty Szperaczy mentalnych.Tak właściwie to wszyscy prawie zasypialiśmy w marszu.Zanim się obejrzeliśmy, na trakcie przed nami pojawiło się czterech mężczyzn.Dwóch z mieczami podobnymi do mojego.Dwóch wyposażonych w paskudną broń – samoróbkę w postaci ciężkiego ostrza osadzonego na drągu.Pod pewnymi względami takie coś jest groźniejsze nawet od miecza.Tknięty przeczuciem obejrzałem się za siebie i zobaczyłem kolejną czwórkę, która odcięła nam odwrót.Widać, dla rabusiów nie była to pierwszyzna.Działali zgodnie i z dużym sensem (o ile atakowanie grupy magów można uznać za sensowne).Było ich mniej niż nas, ale nie można było przecież zaliczyć do grona wojowników Jagody lub Srebrzanki! To samo dotyczyło Myszki – kątem oka widziałem, jak blednie potwornie, a oczy rosną mu na pół twarzy.Nie, na Myszkę nie można liczyć w takich sytuacjach.A więc ośmiu na dziewięciu.Napastnicy zbliżali się bez pośpiechu, krokiem niedbałym, pewnie z nadzieją, że jeszcze bardziej nas tym onieśmielą i zastraszą.Nie wyglądali na nędzarzy, których do rozboju zmusiła bieda.Raczej na takich, co to nie lubią fatygować się pracą na roli czy w warsztacie.Za przykładem Wiatru Na Szczycie wyciągnąłem miecz z pochwy.Widziałem, jak na tyłach Promień demonstracyjnie zakłada cięciwę na łęczysko tuku i przygotowuje strzały.Jakby w odpowiedzi na ten pokaz jeden z łotrzyków zdjął z ramienia kuszę.Uzbrojeni byliśmy bardzo słabo, ale przecież jeden mag o zdolnościach destrukcyjnych wart był zawsze kilku wojowników.Żałowałem, że nie wyczuliśmy bandytów wcześniej – trywialny czar niewidzialności lub nakładka pozwoliłyby nam przejechać bez najmniejszego ryzyka.Jeden z rabusiów wyglądał na prowodyra, szedł nieco z przodu i odezwał się pierwszy, szczerząc zęby w obleśnym uśmieszku.Musiało być to coś wyjątkowo wstrętnego i chyba dotyczącego naszych kobiet, bo Srebrzanka żachnęła się gniewnie, Jagoda spurpurowiała, a Nocny Śpiewak uniósł zaciśnięte pięści.Opryszek mówił dalej, zwracając się do Wiatru Na Szczycie – bezbłędnie wyczuł, że to on nam przewodzi.Z szerokich gestów wnioskowałem, że robi nam propozycje nie do odrzucenia: zapewne mieliśmy zostawić wszystko, czego sobie zażyczą, w tym może i „dziewczynkę do zabawy”, a oni darują nas dobrym zdrowiem.Jak znałem Wiatr Na Szczycie, w odpowiedzi doradził, by tamten wsadził sobie swoje propozycje tam, gdzie nigdy słońce nie dochodzi.Zajmowałem pozycję bliżej środka karawany i miałem podjąć decyzję, kogo wesprzeć: Wiatr, Gryfa i Końca z przodu czy też przesunąć się na tyły, gdzie pozycje zajmowali Stalowy, Promień i Wężownik.Śpiewak miał dylemat podobny do mojego.Winograd jedną ręką przytrzymywał szczura siedzącego mu na ramieniu, w drugiej dzierżył wodze zaniepokojonego, strzygącego długimi uszami muła.Rozglądał się nerwowo, nie wiedząc, co robić.Jednak w pewnej chwili czas na rozmyślania gwałtownie się skończył.Bandzior zamachnął się swoim pałaszem, celując w Hajga.Nie trafił – tam gdzie przed chwilą była głowa Wiatru, znalazł się brzeszczot miecza maga.Wiatr przepuścił wrogie ostrze po klindze jak po naoliwionej prowadnicy.Szarpnął leciutko i szpic pałasza wbił się w ziemię.Cóż, miał do czynienia jedynie z wieśniakiem, który uważał się za doskonałego szermierza.Impet ciosu sprawił, że zbój stracił równowagę, odsłonił się na moment, a Wiatr natychmiast chlasnął go tuż pod żebrami.Mężczyzna zgiął się w pół, szeroko otwierając usta w niesłyszalnej skardze.Zanim jeszcze Wiatr wyciągnął ostrze, zobaczyłem, jak Nocny Śpiewak rusza mu na pomoc, w absurdalny sposób wyciągając przed siebie rękę, jakby te pięć palców stanowiło groźną broń.Ja rzuciłem się na tyły, po to, by ujrzeć, jak Promień błyskawicznie podrywa luk i pakuje strzałę w konkurencyjnego strzelca.Grot wbił się w pierś kusznika dokładnie na wysokości serca.Ten jednak, szczerząc radośnie zęby, podniósł kuszę do ramienia.Drzewce strzały sterczało mu z mostka, przecząc wszelkiemu rozsądkowi i świadectwu wzroku.Prawie w jednej chwili wydarzyły się dwie rzeczy: strzelec wypuścił z rąk kuszę i poderwał ręce ku oczom – na czole i powiekach wykwitła mu krwawa pręga nakreślona przez zerwaną nagle cięciwę; w sekundę potem niewidzialny płomień ogarnął go i zmienił w skręcony, nadpalony kawałek mięsa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL