[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.Stevie słyszała swój własny, głucho bijący puls.Zanim wszystko wymknie jej się z rąk, musi zrobić coś, by rozmowa znowu wróciła na bezpieczne tory, czyli dotyczyła jego książki.- Ciężko ci? - zapytała.- Ujdzie - odburknął.- Ale wytrzymasz?- Taak.- A o czym to jest?- Co?- Twoja książka.- Książka? Ach, moja książka.To my rozmawiamy o książce? - Judd westchnął z rezygnacją.- „Książka” to miły eufemizm dla tego steku bzdur.- Skinął w stronę leżących na stole kartek.- Założę się, że to nie są żadne bzdury.Pracowałeś tak ciężko.To nie może być aż tak złe.- Mam nadzieję, że nie.- Judd chwycił rękę Stevie i zaczął się jej uważnie przyglądać.Odwrócił ją dłonią do góry i przejechał kciukiem po stwardniałych odciskach od rakiety tenisowej.Jego dotyk drażnił i pobudzał.Zaczęła się niespokojnie wiercić, po czym pospiesznie wyrwała mu rękę i chciała wstać, ale ramiona Judda zacisnęły się wokół jej pasa.- Gdzie się wybierasz?- Wracam do łóżka.- Myślałem, że chcesz ze mną porozmawiać.- Przecież ty wcale nie rozmawiasz.- Chcesz wiedzieć, o czym jest ta książka? - zapytał - Dobrze, powiem ci.- Ja.- Cśś.Męczyłaś mnie o to nie raz i nie dwa, więc teraz ci powiem.Tylko bądź cicho i słuchaj.W innej sytuacji Stevie zaprotestowałaby przeciwko takiemu postawieniu sprawy.Przecież odkąd po raz pierwszy zapytała go o książkę, a on powiedział jej, że pisarze nie rozmawiają z nikim o swoich projektach, przestała go nagabywać.A to, co robił w jadalni, określała ogólnikowym terminem: „praca”.Teraz jednak posłusznie usiadła mu na kolanach i zaczęła słuchać.- Powieść zaczyna się.- Dawno temu?- Nie, średnio.No więc, powieść zaczyna się, kiedy jej bohater jest jeszcze dzieckiem.- To mężczyzna czy kobieta?- Mężczyzna.- Rozumiem.- Miał bardzo zwyczajne.- Czy on ma jakieś imię?- Jeszcze nie.Będziesz mi tak ciągle przerywać? Bo jeśli tak, to.- Już się więcej nie odezwę.- Dzięki.- Judd spojrzał na nią bezradnie.- Na czym to ja skończyłem?- Mogę się odezwać? - zapytała, a Judd spiorunował ją wzrokiem.- „Miał bardzo zwyczajne.” - zacytowała.- Ach, tak.Miał bardzo zwyczajne dzieciństwo.Ojciec, matka, dorastanie na typowym amerykańskim przedmieściu.Zawsze był dobry w sporcie.A raczej, we wszystkich sportach.W średniej szkole skupił się na baseballu.Kiedy przystępował do matury, zdążył już zainteresować sobą kilka znaczniejszych uczelni, które chciały go przyjąć w poczet swoich studentów.Wybrał jedną z nich i otrzymał stypendium sportowe w zamian za to, że będzie grać w uczelnianej reprezentacji baseballa.Gdy był na drugim roku, zgłosił się do niego łowca talentów z ligi juniorów i zaproponował mu przejście na zawodowstwo oraz natychmiastowy kontrakt.Była to cholernie kusząca propozycja.Jednak, mimo iż bardzo chciał grać, a wszyscy trenerzy i koledzy mówili mu, że jest wystarczająco dobry, żeby grać w lidze, postanowił najpierw ukończyć studia, na wypadek gdyby jego kariera sportowa nie wypaliła.Kontynuował więc naukę, co - jak się później okazało - było najmądrzejszą decyzją w jego życiu.Ponieważ nie miał szczególnych zainteresowań, próbował ukończyć studia przy minimum wysiłku.Nigdy nie był typem naukowca.Interesował się jedynie sportem.Matematyka i nauki ścisłe sprawiały mu masę kłopotów, więc z trudem zdołał zaliczyć te przedmioty.Brylował za to na zajęciach z angielskiego i historii i uzyskał na egzaminach bardzo wysokie oceny.Koledzy mówili mu, że ma lekkie i cięte pióro, nic więc dziwnego, że postanowił specjalizować się w języku angielskim, a jako drugi przedmiot wybrał sobie dziennikarstwo.Kiedy kończył uczelnię, miał już swojego agenta, który prowadził negocjacje z trzema najlepszymi klubami ligowymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL