[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie – zaprzeczyła Irija.– Cała masa braków.Statek wymaga jeszcze dużo, dużo pracy.– Ale to niemożliwe! – wykrzyknął Paszka.– Za cztery dni wyścig!– A więc jeszcze cztery dni trzeba pracować – podsumowała Irija.– To już wasze zadanie.Będę przylatywać tutaj co dzień i sprawdzać, co zrobiliście z programu, który wam zostawię.– Czy mamy szansę zwyciężyć w wyścigu? – spytał Arkasza.– Na razie nie – odparła Irija.– Mają! – krzyknął Gaj-do.Wszyscy się roześmiali, ale Irija rzekła poważnie:– Szansę macie niewielką.Sądzę, że inni uczestnicy skonstruowali statki niewiele gorsze od Gaj-do.I na pewno nie były one w takich tarapatach.– Nie martw się, Gaj-do – rzekła Alicja podchodząc do stateczku i gładząc jego rozgrzany jeszcze bok.– Postaramy się.Odprowadzili Iriję i Tadeusza do stacji aerobusów.W drodze powrotnej Paszka oznajmił:– Jutro nie przyjdę.Musicie poradzić sobie beze mnie.– Coś ty znowu wymyślił? – spytała Alicja.– Nic.Po prostu wiem, że i tak zwyciężymy.– Paszka, mów zaraz, co kombinujesz! – zażądał Arkasza.– Intuicja mi podpowiada, że to znów jakiś twój „genialny” pomysł.– Twoja intuicja cię zawodzi – odparł Paszka.Co prawda, nazajutrz Paszka przyszedł na plac i do południa pracowali razem, lecz potem się ulotnił.Trzeciego dnia wstąpił tylko na pół godzinki i zaraz poleciał do Szanghaju obejrzeć statek chińskich kolegów, po czym zdążył jeszcze wskoczyć do Tbilisi.Alicja złościła się na niego, twierdząc, że Paszka bawi się w turystę.Arkasza milczał, ale także był niezadowolony.Na dzień przed rozpoczęciem zawodów do wszystkich uczestników rozesłano wydrukowany regulamin.Usiedli we trójkę w kajucie Gaj-do i głośno odczytali wymogi regulaminu.– Nic nowego – stwierdził Ar kasza.– Start z pustyni Gobi.Okrążenie Księżyca, powrót do wyznaczonego punktu.Silniki tylko planetarne, paliwo normalne, ciekłe.Coś taki nadęty, Paszka?– Nadęty? – Paszka uniósł brwi.– Wcale nie, po prostu się zastanawiam.Na mnie, jako na kapitanie, spoczywa wielka odpowiedzialność.– To prawda – zgodziła się Alicja.– Na nas wszystkich spoczywa odpowiedzialność.Dlatego proponuję pójść teraz do domu i porządnie się wyspać.Wieczorem lecimy na pustynię Gobi.Start o dziesiątej rano według czasu lokalnego.WYŚCIGOlbrzymia płaska kamienna równina zmieniła się tego ranka nie do poznania.Wokół doliny, skąd miały startować statki, powiewały na wietrze flagi i proporczyki.Niezliczone kioski z pamiątkami, napojami chłodzącymi, lodami cieszyły oko.Zleciało się tysiące flajerów, aerobusów, stratoliniowców.Z góry pole wyglądało, jakby było usiane biedronkami i kolorowymi motylami.Pośrodku, na kolistej przestrzeni o średnicy trzech kilometrów stały uczestniczące w wyścigu statki.Było ich sto sześćdziesiąt trzy.Gaj-do, wcale nie największy, najnowszy i najładniejszy spośród nich, stał skromniutko prawie w samym środku.Irija Gaj i Tadeusz z trudnością go odszukali.– Istny jarmark – powiedziała Irija.– To niepoważne.Alicja, która po raz ostatni sprawdzała dysze Gaj-do, bo nieoczekiwanie zaczął narzekać, że coś go tam „swędzi”, odwróciła się na dźwięk znajomego głosu i w pierwszej chwili nie poznała dzielnej Irii.Zobaczyła uroczą młodą kobietę w lekkiej błękitnej sukni i białej chustce, która chroniła jej głowę przed ostrym słońcem.Kobieta trzymała na rękach dziecko, które ze zdziwieniem się rozglądało, bardzo uważnie przypatrując się kosmicznym pojazdom.Z tyłu stał Tadeusz, twarz miał szczęśliwą i spokojną.O wiele bardziej odpowiadała mu właśnie taka żona.– Oho – powiedział Paszka, który pojawił się w luku statku i zobaczył małą.– Ale się przygląda! Na pewno podejmie dzieło swojego dziadka!– Wandeczka jest inna – wtrącił Tadeusz.– Kupiłem już jej całe mnóstwo lalek i komplet do wyszywania.Rozumiesz mnie, Pasza?– Ja rozumiem, ale czy zrozumie to jej mama?– Alicjo – odezwał się Gaj-do.– Sprawdź szybciej prawą dyszę indykatorem gładkości.Czuję tam jakąś chropowatość.Możemy przegrać.Skoncentruj się.I dopiero w tym momencie Alicja zorientowała się, że stateczek nawet nie przywitał się ze swoją panią.Od samego rana był bardzo nieswój, tak obawiał się kompromitacji.Nagle Irii zalśniły fiołkowe oczy i zwróciła się do męża:– Potrzymaj małą.Potem zdecydowanie podeszła do Alicji, wzięła od niej indykator i zniknęła w dyszy.Tadeusz zaniepokoił się.– Kochanie – odezwał się nieśmiało – może poradzą sobie bez ciebie?Ale wokół panował taki łoskot, tak głośno grały orkiestry, tak donośnie nawoływali się uczestnicy wyścigu, tak potężnie ryczały poddawane ostatnim próbom silniki statków, że nikt nie usłyszał Tadeusza.Podeszli dwaj chłopcy.Przywitali się z Paszką.Byli to jego starzy przyjaciele i rywale z Szanghaju.– Dobry statek – powiedział Lu.– Bardzo ładny statek – dodał Van.Chłopcy z Chin byli bliźniakami.Bardzo podobnymi, ale nie całkiem identycznymi.Dlatego każdy mógł ich bez trudu rozróżnić.Co prawda, nikt oprócz ich mamy nie był do końca pewien, który z nich jest Lu, a który Van.– Postaramy się was prześcignąć, Pasza.Podbiegła koleżanka Alicji z Aten.– Lecisz? – spytała.– Tak.– A mnie nie wzięli.Ciągnęliśmy w klasie losy.Wyciągnęłam pustą kartkę.Nad olbrzymim polem rozległ się gong.Jego dźwięk jakby runął z nieba.Zapadła cisza, ale po chwili znów się podniósł zgiełk i, z każdą chwilą się wzmagając, napełnił całe pole.– Przygotować się do startu! – zabrzmiał głos głównego sędziego zawodów, Gustawa Verne’a, którego ciotecznym pradziadkiem był wielki autor literatury fantastycznej, Jules Verne.Kibice i widzowie oddalali się od statków.Irija wyskoczyła z dyszy.– Nie skończyłam – powiedziała.– Kiedy wrócicie, dokończymy.Przecież prosiłam Paszkę, żeby sprawdził dysze.Dlaczego tego nie zrobiłeś?Kapitan statku, który zdobył gdzieś prawdziwy mundur kapitana Dalekiego Zwiadu, za duży zresztą na niego, odwrócił wzrok i odparł obojętnie:– Stawiam nie na to.– Niezależnie, na co stawiasz – rzekła Irija Gaj – nic nie zwalnia cię od obowiązku wobec statku.– Jesteś zbyt surowa dla kapitana – wtrącił Gaj-do.Statek znał wady Paszki, ale podobnie jak inni jego przyjaciele zdolny był mu wiele przebaczyć.Tkwiła w tym jakaś zagadka.Alicja wiedziała to z własnego doświadczenia – czasami miała ochotę zabić Paszkę, a po półgodzinie już się zastanawiała, dlaczego właściwie chciała pozbawić życia tego wspaniałego chłopaka? I nie mogła sobie przypomnieć.– Powierzyłam Gieraskinowi najdroższe, co miałam w życiu – statek Gaj-do.I nie ścierpię, żeby w ten sposób z nim postępowano! – oburzyła się Irija.Alicję korciło, by napomknąć o ich pierwszym spotkaniu, kiedy Irija z niechęcią przypomniała sobie Gaj-do, porzuconego na złomowisku.Ale po co wytykać ludziom ich słabości? Wywołuje to tylko konflikty.Rozległ się drugi gong.– Odprowadzający proszeni są o opuszczenie pola! – rozległ się głos Gustawa Verne’a.– Załogi zajmują miejsca w statkach.– Paliwo sprawdziliście? – nerwowo spytała Irija.– Jeśli chodzi o paliwo, to.– zaczął Gaj-do, ale Paszka mu przerwał:– Z paliwem wszystko w porządku.– Będę tu czekać – powiedziała Irija, po czym dodała: – Tak bym chciała lecieć z wami!– Nie da rady – rzekł Paszka.– To jest wyścig uczniów.– Przecież wiem – uśmiechnęła się Irija i w oczach błysnęły jej łzy.– Żartowałem tylko.Tadeusz, gdzie się podziałeś? Mała na pewno jest głodna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL