[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strzelano w końcu do ludzi, którzy znajdowali zaledwie parę metrów od niego.Alistair Stanley leżał na ziemi z raną postrzałową piersi, co najmniej jeden żołnierz Tęczy nie żył.–Tędy.– Pierce poprowadził ich do wnętrza kompleksu szpitalnego.Pojawił się członek Pierwszego Zespołu i ruszył w wyznaczonym kierunku.Był nim Geoff Bates, jeden ze strzelców Covingtona.Tego dnia nie udało mu się jeszcze oddać ani jednego strzału.* * *Jakimś cudem śmierć Carra pozostała nie zauważona.Dopiero po chwili O’Neil odwrócił się i zobaczył trupa, którego głowa wyglądała niczym łodyga krwistoczerwonego kwiatu o płatkach rozlanych na kafelkowej podłodze.Sytuacja najwyraźniej pogarszała się z każdą sekundą.Nadal miał przy sobie czterech uzbrojonych ludzi, ale nie był w stanie wyjrzeć na korytarz, na którym czaili się bez wątpienia żołnierze SAS, odcinając mu jedyną drogę ucieczki.Miał ośmiu cywilów, być może mógł ich użyć jako zakładników, ale stawka w tej grze była jasna dla każdej z uczestniczących w niej stron.Nie mam dokąd uciekać, powtarzał sobie, choć uczucia mówiły mu coś zupełnie innego niż intelekt.W końcu był przecież uzbrojony, nieprzyjaciół miał na wyciągnięcie ręki, jego świętym obowiązkiem było ich zabić, a jeśli już miał umrzeć, wolał umrzeć za Sprawę, której poświęcił całe życie, dla której, co bezustannie sobie powtarzał, gotów był zginąć.No i dobrze, dotarł do kresu drogi, śmierć była doprawdy bardzo blisko, nie taka, o jakiej myślał zasypiając w łóżku i nie mogąc doczekać się snu, nie taka jaką wyobrażał sobie w pubie popijając piwo i rozmawiając o przyjaciołach, którzy poświęcili życie za Irlandię.Teraz wreszcie stanął twarzą w twarz z niebezpieczeństwem i nadszedł czas, by udowodnić, że jego odwaga nie ograniczała się do gadania.Bardzo pragnął przekonać cały ten cholerny świat, że jest człowiekiem dotrzymującym wierności zasadom i wierze… Z drugiej strony chciał uciec do Irlandii, a nie umrzeć w tym bezsensownym angielskim szpitalu.* * *Sandy Clark obserwowała go z odległości zaledwie trzech metrów.Chłopak był całkiem przystojny i najprawdopodobniej odważny… Jak na przestępcę, przywołała się do porządku.Pamiętała, jak mąż powtarzał jej wielokrotnie, że bohaterstwo to cecha znacznie częstsza od tchórzostwa, a to dlatego, że jeśli stchórzysz, musisz stawić czoło wstydowi.Niebezpieczeństwu należało przeciwstawić się nie w pojedynkę, lecz w zbiorowości, a kto pragnie ujawnić swą słabość przed przyjaciółmi? Tak więc najbardziej bohaterskie wyczyny brały się ze strachu przed oskarżeniem o tchórzostwo.John, akceptując ten sposób myślenia, wydawał się jej cynikiem, ale przecież nim nie był.Czyżby więc miał rację?W tym konkretnym przypadku miała do czynienia z bardzo młodym mężczyzną, trzymającym broń tak, jakby na całym wielkim świecie nie pozostał mu już nikt…Instynkt macierzyński powiedział Sandy, że jej córka i nie narodzony jeszcze wnuk są bezpieczni.Martwy terrorysta chciał zabić Patsy, lecz przecież był teraz martwy, leżał w kałuży krwi na szpitalnej podłodze, co oznaczało, że dziewczyna jest już bezpieczna.Nic lepszego nie mogło się jej dziś wydarzyć, więc zamknęła oczy i w myślach odmówiła dziękczynną modlitwę.* * *–Cześć, doktorku – uśmiechnął się szeroko sierżant Vega.–Gdzie oni są? – zapytał Bellow.Oso wyciągnął rękę.–Za rogiem – powiedział.– Zdaje się, że jest ich czterech.George załatwił jednego z nich.–Rozmawialiście z nimi?–Nie.–Doskonale.– Doktor Bellow odetchnął głęboko.– To ja, Paul! – krzyknął ile sił w płucach.– Czy jest tam gdzieś Timothy?–Jestem.–Nic ci nie jest? To znaczy, nie zostałeś ranny?O’Neil otarł krew z twarzy, kawałki szkła z szyb furgonetki nieszkodliwie pocięły mu twarz.–Nic nam nie jest – powiedział gniewnie.– A kim ty, do cholery, jesteś?–Lekarzem.Nazywam się Paul Bellow.Z kim rozmawiam?–Mam na imię Timothy i to ci powinno wystarczyć.–Świetnie, doskonale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL