[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ostrożnie zbliżał się do Heather Cottage.Szedł tą samą ścieżką za bocznym żywopłotem, którą wcześniej wybrał Marler.Na drodze nie było żadnych samochodów.Znalazł ukryte pod gałęziami ciało Pierre'a.Nie zmartwił się tym.Jego zdaniem Pierre był do niczego.Odetchnął, gdy zobaczył jego motocykl nadal oparty o ścianę.Nie tracił czasu.W bocznej sakwie umieścił skórzaną torbę narzędziową z bombą, kilkoma drutami, które miał później przymocować, i długim kawałem liny z hakiem na końcu.Na wierzch wsunął starannie złożony biały strój mechanika.Uruchomił silnik i przez otwór w żywopłocie wyjechał z posesji.Teren był doskonały do jazdy, łagodne pagórki pokryte świeżą trawą.Zwierzchołka wyjątkowo wysokiego wzgórza ujrzał szczyty elzbietanskich kominów, które jak palisada wznosiły się nad lasem.Ruszył w ich stronę.Ukrył motocykl w gęstym poszyciu i ruszył drogą, jaką wcześniej wybrał Butler, gdy czekał na sygnał Tweeda dany zapalniczką.Wynurzyłsię z lasu z torbą narzędziową przerzuconą przez ramię i przez podręczną lornetkę przyjrzał się oknom rezydencji.Nie było śladu nikogo.Przeszedł szybko między krzewy, by las otaczający rezydencję ukrył go przed oczami mieszkańców.Włożył biały strój i przerzu-107cił linę przez mur.Hak natychmiast zakotwiczył na szczycie.Wspiąwszy się po linie, Jacques wyciągnął nożyce i wyciął dziurę w drucie kolczastym.Dostał się na mur, wciągnął linę za sobą, przełożył hak i zrzucił linę po drugiej stronie, by móc potem wyjść tą samą drogą.Spuścił się po linie i pewnym krokiem przeszedł przez otwartą przestrzeń do stóp tarasu, gdzie z zadowoleniem zauważył zaparkowanego mercedesa.Wokół nie dostrzegł nikogo.Asfalt ułatwiłby zadanie, jednak po przeciwnej do tarasu stronie samochodu nawierzchnia była pokryta żwirem.Wsuwając się pod samochód, Jacques szeroko rozłożył nogi.Kable zostały szybko przytwierdzone, usłyszał stuknięcie magnesów przywierających do blachy.Przekręcił włącznik i bomba została uaktywniona.Po uruchomieniu zapłonu samochód i jego pasażerowie zostaną rozerwani na strzępy.Z trudnością wypełzł spod samochodu, rozrzucając przy tym kamyki na znacznej powierzchni.Wrócił drogą, którą przyszedł, ukrył się w poszyciu i czekał.Chciał obejrzeć rezultat tak starannie wykonanej pracy.Tweed i Paula zeszli szybko z tarasu i wsiedli do zaparkowanego mercedesa.- Stop! Na Boga, nie uruchamiaj silnika! Wyskakujcie z tej pieprzonej maszyny! - Przez otwarte okno dotarł do nich głośny krzyk Butlera.Paula spojrzała na Tweeda.•Rób dokładnie to, co mówi Harry - rozkazał.•Czy powinniśmy wyjąć kluczyk ze stacyjki?- Nie! Niczego nie dotykajcie i wynoście się stąd do diabła.Zobaczyli Harry'ego, który zbiegał ze schodów ze swą torbą narzędziową.Zdezorientowana Paula spytała:•Dlaczego? Coś nie w porządku?•Tak, nie w porządku.Wskazał na wyraźnie rozrzucone kamyki po przeciwnej do tarasu stronie samochodu.Ze sposobu ich przesunięcia Paula mogła sobie nawet wyobrazić sylwetkę mężczyzny.•Ktoś był pod mercedesem - wyjaśnił Harry.- Zobaczyłem te poruszone kamyki z okna na pierwszym piętrze, a potem was, jak szliście do samochodu, więc złapałem torbę i zbiegłem po schodach.- Zabrakło mu tchu i zamilkł na chwilę.•Co teraz? - pytał Tweed.108•Idźcie do domu na tył holu.Zatrzymajcie każdego, kto by chciał wyjść na taras, a ja sprawdzę samochód.Nie wychodźcie, póki nie wrócę.Coś mi tu strasznie śmierdzi.No, idźcie już do środka i czekajcie.•Uważaj, Harry - powiedziała Paula, ruszając na schody.•Ostrożność to moje drugie imię - zapewnił ją, uśmiechając się szeroko.Przed wejściem do domu obejrzeli się jeszcze i zobaczyli Har-ry'ego, jak z latarką w jednej ręce i cęgami w drugiej wsuwał swoje korpulentne ciało pod samochód.Gdy czekali w holu, pojawiła się Lavinia z plikiem papierów pod pachą.Podniosła oczy ku sufitowi.- Marshal zawsze chce wszystko na wczoraj.Idę do stołowego, aby mieć chwilę spokoju.Zniknęła w wąskim korytarzu prowadzącym do kuchni.Zdenerwowany Tweed spoglądał na zegarek.Niepokoił się, że Har-ry'emu zajmuje to tyle czasu, i martwił, czy nic mu nie grozi.Po piętnastu minutach Harry ukazał się w drzwiach.Niósł metalową skrzynkę, którą przedtem musiał mieć w torbie narzędziowej.Pokiwał na nich ręką.•Już jest OK - powiedział radośnie.- Możecie jechać do Singapuru, jeżeli macie na to ochotę.•Znalazłeś tam coś? - spytał Tweed.•Tylko to - odpowiedział, spojrzawszy na pusty teraz taras.Tweed i Paula zajrzeli do metalowej skrzynki.W środku leżało wąskie czarne pudełko z pękiem drutów.Paula odgadła natychmiast.•To bomba.•Dziewczynka ma rację! Bardzo wyszukana robota.Włączasz zapłon lub wyciągasz kluczyk i merc eksploduje, zamienia się w kupę złomu.Teraz już wszystko wyłączyłem.Rozmontuję ją.•Jak, u diabła, komuś udało się to zamontować? - zastanowiła się Paula.•Bezczelność i mocne nerwy - odparł Harry.- To wystarczy na pokonanie zabezpieczeń w Hengistbury.Przyjemnej podróży - dodałpogodnie na pożegnanie.17Jacąues, skulony w jeżynach obok drogi, był zdezorientowany.Czekał, by zobaczyć wybuch i rozerwanego na strzępy mercedesa; być może najpierw auto uniesie się w powietrze, a potem przemieni wraz z pasażerami w ognistą kulę.Zamiast tego zauważył niewyraźnie jakiś ruch.Coś się działo.Sięgnąłdo kieszeni po lornetkę, ale upuścił ją i nie mógł jej odnaleźć w gęstwinie jeżyn.Zaklął.Co tam się mogło dziać?Cierpliwie czekał, choć czas dłużył mu się okrutnie.Wtem, ku swemu zdumieniu, zobaczył otwierającą się bramę i mercedesa skręcającego w lewo w stronę Londynu.Był wstrząśnięty.Czyżby bomba miała defekt? Nie, to niemożliwe.Byłekspertem od materiałów wybuchowych.Powoli zaczął wycofywać się ścieżką w stronę motocykla.Ruszył z dużą prędkością, podskakując na grzbietach pagórków.Zamierzał powiedzieć swojemu szefowi prawdę.Tak było bezpieczniej.Wiedział, że Max zwykł kłamać, by ukryć niepowodzenia.Był pewien, że wytrzymały, ale za bardzo ludzki Max już nie żyje.Dojeżdżając do ronda, zobaczył Calouste'a czekającego w samochodzie.Schował motocykl do bagażnika i usiadł z przodu na siedzeniu pasażera.Calouste ponownie zawrócił w stronę West Country.- Tweed jest trupem - syknął.Było to stwierdzenie i oczekiwanie.•Nie, nie jest - odparł Jacques szczerze.- Z jakiegoś powodu bomba, którą umieściłem pod samochodem, nie wybuchła.Na pewno nie była uszkodzona.•Co? - wrzasnął Calouste.- Musi być trupem! Chcę jego śmierci.Nawaliłeś!110•Myślę, że nie.Zerknąłem na niego, gdy odjeżdżał do Londynu.Ja.•Tak nie może być - krzyczał Calouste, zjeżdżając na przydrożny parking, na którym zatrzymali się poprzednio.Otworzył drzwi i ze sztyletem w dłoni wyskoczył z samochodu.Jacques ścisnął swój nóż z szerokim ostrzem.Calouste zaczął okrążać samochód kołyszącym się krokiem.•Tweed musi zginąć - skrzeczał.- To on powiedział Belli, żeby nie sprzedała mi banku.•Myślałem, że Bella została zamordowana, zanim Tweed przyjechał do Hengistbury - odpowiedział nierozważnie Jacques przez wpółotwarte okno.- Tweed też ma słaby punkt! - wykrzykiwał Calouste.Dźgał swym sztyletem w powietrzu wyimaginowaną postać Tweeda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL