[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mo¿e tozrobi³ jakiœ wyg³odzony kot lub szczur od dawna tu uwiêziony?Wallis podniós³ siê z ³Ã³¿ka.— Idê po pistolet —oznajmi³.— Jeœli to coœ wylezie, nie bêdê tutaj sta³ bezbronny.Na zewn¹trz, na ulicy, rozleg³o siê wycie syreny.Jane œcisnê³a mnie za ramiê.— S¹.Dziêki Bogu.Rozleg³o siê ³omotanie do drzwi.Wallis zszed³, ¿eby otworzyæ.Us³yszeliœmystukot buciorów na schodach i do niewielkiej sypialni wesz³o dwóch glinarzy wkoszulach i czapkach spryskanych deszczem.Przyklêknêli nad cia³em BryanaCordera, nie spojrzawszy na nas, jakby Bryan by³ ich wiecznie pijanymbraciszkiem, którego przyszli zabraæ do domu.— Co robi ta poszewka na jego g³owie? — zapyta³ prze¿uwaj¹cy gumê W³och, ztwarz¹ zdobn¹ w obwis³e w¹sy.Nie zrobi³ ¿adnego ruchu, aby dotkn¹æ poszewkiczy cia³a.Jak wiêkszoœæ gliniarzy z Zachodniego Wybrze¿a mia³ silnierozwiniête poczucie podejrzliwoœci, a jedna z pierwszych zasad w jego kodeksiepostêpowania brzmia³a: nie dotykaj niczego, póki nie dowiesz siê, co to jest.Zacz¹³em wyjaœniaæ: — Ogl¹daliœmy dom.Pan Wallis, w³aœciciel, uskar¿a³ siê nadziwne odg³osy, które mu przeszkadza³y.Ja nazywam siê John Hyatt i pracujê wwydziale sanitarno-epidemiologicznym.To jest Jane Torresino, a to doktorJarvis z Elmwood.Gliniarz rzuci³ spojrzenie koledze, m³odemu Irlandczykowi o jasnoszarych oczachi piegowatej twarzy, która bardziej by³a piegiem ni¿ twarz¹.— A czemu towydzia³ sanitarny pracuje o tak póŸnych godzinach?— Có¿ — odpar³em.— To by³ przypadek wykraczaj¹cy poza normalny tokpostêpowania.Mo¿na powiedzieæ, ¿e to sprawa osobista.— A pan, doktorze?Doktor Jarvis uœmiechn¹³ siê raptownie, krótkoi nerwowo.— Ja podobnie.Chyba mo¿na to nazwaæ cha³tur¹.— No wiêc, co siê sta³o?Kaszln¹³em i kontynuowa³em wyjaœnienia.— Ten pan, Bryan Corder, to in¿ynier,który pracuje ze mn¹.Jest specjalist¹ od struktur budowlanych i zwykle pracujeprzy oczyszczaniu slumsów.Wziêliœmy go ze sob¹, poniewa¿ zna siê na dziwnychodg³osach i przeci¹gach i na wszystkim, co wi¹¿e siê z próchnieniem.Policjant wpatrywa³ siê we mnie ze spokojem, ale nie poruszy³ siê, aby unieœæposzewkê.— Wyda³o mu siê, ¿e s³yszy stukanie w kominie — powiedzia³em prawie szeptem.—W³o¿y³ tam g³owê, ¿eby lepiej s³yszeæ i.no có¿, tak to siê skoñczy³o.Coœ gochyba zaatakowa³o.Nie widzieliœmy, co to by³o.Gliniarz rzuci³ okiem na towarzysza, wzruszy³ ramionami i podniós³ poszewkê.Srebrzystobia³a karetka marki Cadillac œmignê³a przez ustaj¹cy deszcz,zabieraj¹c cia³o Bryana Cordera do szpitala Elmwood Foundation.Sta³em napierwszym schodku willi na Pilarcitos tysi¹c piêæset piêædziesi¹t jeden.Patrzy³em, jak odje¿d¿a.Obok mnie zatrzyma³ siê porucznik policji, któryzjawi³ siê w zwi¹zku ze spraw¹.Zapali³ papierosa.By³ to wysoki mê¿czyzna olakonicznym sposobie wys³awiania siê.Mia³ mokry kapelusz, nos krogulczy ispokojny, uprzejmy sposób zadawania pytañ.Przedstawi³ siê jako porucznikStroud i okaza³ legitymacjê gestem magika produkuj¹cego papierowe kwiatki zniczego.— No i — powiedzia³ ³agodnie, wypuszczaj¹c dym — to nie by³ pana dzieñ, panieHyatt.Chrz¹kn¹³em.— Mo¿e pan to jeszcze raz powtórzyæ?Porucznik Stroud zaci¹gn¹³ siê dymem.— Czy dobrze pan zna³ pana Cordera?— Pracowaliœmy w tym samym wydziale.Raz by³em u niego na kolacji.Moira robiwyœmienite ciasteczka orzechowe.— Ciasteczka orzechowe? To te¿ jedna z moich s³aboœci.Zapewne pani Corderbardzo prze¿yje ten wypadek.— Jestem tego pewien.To mi³a kobieta.Na górze otworzy³o siê z trzaskiem okno i wyjrza³ jeden z policjantów.—Poruczniku?Stroud cofn¹³ siê krok, spojrza³ w górê.— O co chodzi? Czy coœ znaleŸliœcie?— Wyjêliœmy po³owê tego przeklêtego komina i na nic nie natrafiliœmy.S¹ tylkoœlady zasch³ej krwi.— ¯adnych oznak szczurów czy ptaków? ¯adnych ukrytych przejœæ?— Nie, poruczniku.Czy mamy dalej szukaæ?— Jeszcze chwilê.Okno zamknê³o siê z klekotem, a porucznik Stroud ponownie obróci³ siê wkierunku ulicy.Wszystkie chmury rozwia³y siê, a na czystym wieczornym niebiepojawia³y siê roziskrzone gwiazdy.W dole, na Mission Street, tr¹bi³y w ró¿nychtonacjach samochody, a z okna na którymœ z wy¿szych piêter w domu po przeciwnejstronie ulicy dobiega³ chóralny œpiew Alelluja z Mesjasza Haendla.— Czy pan jest religijny, panie Hyatt? — zapyta³ porucznik Stroud.— Tak i nie — powiedzia³em ostro¿nie.— Bardziej nie ni¿ tak.Chyba jestembardziej przes¹dny ni¿ religijny.— Wiêc to, co pan mówi³ o oddychaniu i biciu serca w tym domu.naprawdê pan wto wierzy?Spojrza³em na niego.Jego oczy spogl¹da³y ze zrozumieniem.Potrz¹sn¹³em g³ow¹.— Uhm.— Muszê rozwa¿yæ ró¿ne mo¿liwoœci — powiedzia³ porucznik.— Pan Corder móg³zgin¹æ w wyj¹tkowo nietypowym i ma³o prawdopodobnym wypadku; albo napad³o naniego jakieœ zwierzê uwiêzione w kominie, albo zosta³ zaatakowany przez niezidentyfikowanego osobnika, który w jakiœ sposób ukry³ siê w kominie, albozgin¹³ z r¹k pana i pañskich przyjació³.Patrzy³em na mokry chodnik i skin¹³em g³ow¹.— Jestem tego œwiadomy.— Oczywiœcie, jest te¿ ewentualnoœæ, ¿e wydarzy³o siê coœ paranaturalnego, coœ,co mia³o zwi¹zek z dzia³aniem si³ nadprzyrodzonych w³aœnie w tym miejscu.— Pan naprawdê uwa¿a to za jedn¹ z mo¿liwoœci?— Chocia¿ jestem detektywem, nie oznacza to wcale, ¿e jestem zupe³nie odpornyna to, co siê dzieje na tym œwiecie.I poza nim równie¿.Jedno z moich hobby toscience fiction.Przez chwilê nie wiedzia³em, co mam powiedzieæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL