[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mamy suszarkę do kombinezonów, działa znakomicie, błyskawicznie.A co do stołu… Nie chcielibyśmy, żeby babcia Hurt się obraziła.Miasto jest podniecone i zapewne missis Hurt doczekać się nie może raportu o naszej ekspedycji.Żeby potem sto razy opowiedzieć tę straszną historię.Vero… – zawahałem się.– Jeśli pani pozwoli…Billy odszedł na bok i tam delikatnie, cichutko jak myszka ściągał swój kombinezon.Zwykle, wylazłszy z „kondomu”, na czym świat stoi przeklina ten genialny wynalazek – jeszcze mocniej niż gdy go wkłada.A tu cisza.–Jeśli pani pozwoli – znalazłem w końcu odpowiednie słowa – niepowiem pani nic ponad to, co już pani wie od szeryfa.Sara zostawiła znakico najmniej sześć dni temu.I w środku bagna coś dziwnego dzieje się zelektroniką.Na razie to wszystko.Jutro pójdziemy znowu.W tym czasie Billy świdrował mój tył głowy spojrzeniem.Jak wiertarką.–Nie chce pan czynić mi nadziei na próżno, Wania – powiedziała Vera.– Dziękuję.Dziękuję wam już choćby za to, że dziś tam poszliście.Nikt poza wami nie odważył się iść przez bagno na piechotę.Najpierw się bali, a potem tak się zawstydzili tego lęku, że pochowali głowy w piasek.Przez wszystkie te dni odwiedzały mnie tylko trzy osoby – szeryf, babcia Hurt i… stary Weiland.Dziwi to was?–To są ludzie godni szacunku, missis Sayer – powiedział mój partner.– Dlaczego więc mielibyśmy się dziwić? Proszę nam wybaczyć, że nie zaczęliśmy od razu w sobotę.Zachowaliśmy się jak kompletni idioci.Jak prawdziwi stołeczni szpanerzy.Ale Billy kompletnie Very nie interesował.Tak się zdarza z powodu wymuszonego mentalnego sondowania.Nie pamiętała, co z nią zrobił mój partner, ale instynktownie zamykała się przed nim.Patrzyła tylko na mnie.–Teraz rozumiem, dlaczego miasto było takie przestraszone i skonfundowane, Vero.Przez trzy dni nie wiedzieli, jak nas zahaczyć.Proszę im wybaczyć, jeśli pani może.I nam, żeśmy się od razu nie połapali.–Ci… Oni od samego początku postawili krzyżyk na Sarze -powiedziała missis Sayer.– Dla nich jak nie ma bransoletki, to nie ma i dziecka.To nic, Sara wytrzyma, ona się czuje w lesie jak w domu.Na bagnie też.Wiem to.Nie puszczałam jej tam bez kamizelki ratunkowej i trzymałam w pogotowiu maszynę, żeby wyciągnąć głuptasa z bagna.Dwa razy tonęła.Potem jej się to znudziło i przestała tonąć.Czy według was jestem szalona?–A co innego mogła pani zrobić? – prychnął Billy.– Dzieci, dzieci,dzieci, żeby mnie pogięło…–Według mnie pani jest wspaniała, Vero – powiedziałem.Nad nami zawisła niezręczna pauza.Tworzył ją mój partner.–A ja skoczę po suszarkę – zdecydował wreszcie.– Wanja, zdejmuj temanele.Rozpiąłem kombinezon.A moja missis Sayer stała, ciągle jeszcze w fartuchu i rękawiczkach, i patrzyła jak się rozbieram.Pod kombinezonem mam specjalny trykot.Przysięgam – na tyle straciłem głowę, że nie wstydziłbym się nawet stanąć nagi przed Verą, ale teraz to wyraźnie był nie ten moment.Przecież ona wiedziała, jaki jestem bez ubrania.A ja wiedziałem o niej jeszcze więcej.Boże, co też ja tu nawyczyniałem, ależ historia!–Ekologiczny college w Baltimore jest gotów przyjąć Sarę już tej jesieni mimo jej wieku – powiedziała missis Sayer.– Ona sama się z nimi dogadała.Postawiła mnie przed faktem dokonanym.–Pojedzie pani z nią?–Na jakiś czas.Pół roku, może rok.Zobaczymy.Rozmawialiśmy tak, jakby dziewczynka była żywa.Wczoraj Sara była żywa na pewno.Małe egoistyczne ścierwo…Złapię – zabiję! Jak swoje.Na samą myśl, że jedenastoletnia dziewczynka, niech nawet bardzosamodzielna, przesiedzi jeszcze jedną noc w bagnie, gotów byłem wyrwać sobie wszystkie włosy.–Vero, proszę tak na mnie nie patrzeć – poprosiłem, wieszająckombinezon na sznurku.– Muszę się przebrać, zaraz wracam.–Pan mnie nie zrozumiał, Ivan – rzekła nagle innym, takim obsuniętym głosem.– Nie oczekuję od was nowin.Skoro już zdecydowaliście… Po prostu na was patrzę.Pan jest inny.Jest pan jedynym człowiekiem, który zechciał mi pomóc.Szeryf trzęsie się o swoją reputację.Weiland spełnia sąsiedzki obowiązek, babcia Hurt jest po prostu dobrą staruszką… Nie wierzę, że ratownicy chodzili po bagnie, Ivan.Po co im to? Wszyscy ślepo wierzą w technikę i boją się pobrudzić.Nawet mój mąż ani razu nie postawił swojej stopy na tamtej ziemi.I mnie nie pozwolił tam iść.–Jaka tam ziemia! Trzęsawisko… A pani?…–Kilka razy odprowadzałam Sarę kawałek.Po prostu żeby zobaczyć, jak ona zręcznie przemieszcza się po tych kępach.A kiedy wracała, upijałam się i tłukłam naczynia.Sama, w kuchni.Potem jakby się przyzwyczaiłam.Nie ma pan mi za złe, że to opowiadam?–A pani nie ma mi za złe, że jestem bez kapelusza?–Proszę iść się ubrać.– Vera zwolniła mnie cesarskim gestem,popatrzyła na swoją rękę w gumowej rękawicy i roześmiała się.Po razpierwszy.Niemal zemdlałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL