[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego? - pojawienie się strażnika rozproszyło jakoś gniew Vanessy.Dlaczego, co? - zapytał pan Klein.- Dlaczego zakonnice?Klein westchnął ciężko i położył dłoń na ekspresie, który przyniesiono mu całą godzinę temu; sprawdzał, czy kawa jest jeszcze ciepła.Nalał sobie pół filiżanki i dopiero wtedy odpowiedział:- Moim prywatnym zdaniem większość z tych sztuczek jest całkowicie zbędna, pani Japę, i ma pani moje osobiste słowo, że dopilnuję by zwolniono panią najszybciej, jak to jest po ludzku możliwe.Na razie błagam o cierpliwość.Proszę myśleć o tym jak o grze.- Twarz wydłużyła mu się odrobinę.- Oni lubią gry.- Kto?Klein zmarszczył brwi.- To bez znaczenia - powiedział.- Im mniej pani wie, tym mniej będzie pani musiała zapomnieć na nasze życzenie.Vanessa rzuciła czaszce złe spojrzenie.- To wszystko nie ma sensu - powiedziała.- I nie powinno - odparł pan Klein.Przerwał, by łyknąć letniej kawy.- Popełniła pani pożałowania godny błąd pojawiając się tutaj, pani Japę.I my popełniliśmy błąd, pozwalając pani tu wejść.Zazwyczaj bronimy się przed intruzami znacznie skuteczniej.Ale złapała nas pani z opuszczoną gardą.- nie zorientowaliśmy się, kiedy.- Proszę pana - stwierdziła Vanessa - nie wiem, o co tu chodzi.I nie chcę wiedzieć.Chcę tylko, żebyście pozwolili mi wyjechać i w spokoju dokończyć wakacji.- Sądząc z wyrazu twarzy jej sędziego, prośby te nie trafiły na razie na podatny grunt.- Czy to zbyt wiele? Nic nie zrobiłam.Nic nie widziałam.W czym problem?Pan Klein wstał.- Problem? - powtórzył cicho, sam do siebie.- A teraz i pytanie.Nie próbował na nie odpowiedzieć.Zawołał po prostu: Stanisław! Drzwi otwarły się i stanęła w nich zakonnica.- Proszę, odprowadź panią Japę do jej celi.- Złożę protest w ambasadzie! - krzyknęła Vanessa, czując nowy przy gniewu.-Mam swoje prawa!.- Proszę - poprosił pan Klein, sprawiając wrażenie urażonego.- Krzyk niczym nam nie pomoże.Zakonnica złapała Vanessę za ramię.- Idziemy? - zapytała grzecznie.- A czy mam wybór? - spytała z kolei Vanessa.- Nie.Tajemnica farsy, dowiedziała się kiedyś Vanessa od szwagra, który był aktorem, polega na tym, że należy ją grać śmiertelnie serio.Nie ma w niej miejsca na znaczące spojrzenia rzucane na galerię i sygnalizujące dowcipne zamysły autora, i na sceny tak przedziwne, by podmywały zaufanie w realność sztuki.Sądząc według tych trudnych kryteriów, otaczali ją prawdziwi zawodowcy, umiejący - mimo habitów, zakonnych kwefów i szpiegujących Dziewic Maryj - grać tak, jakby w tej szokującej sytuacji nie było nic niezwykłego.Próbowała jak mogła, lecz nie potrafiła obnażyć ich blefu; nie krzywili ust w uśmiechu, niczym nie dali do zrozumienia, że odczuwają niezwykłość sytuacji.Najwyraźniej ona sama nie miała najmniejszego talentu koniecznego do odgrywania tego rodzaju komedii.Im szybciej pojmą swój błąd i uwolnią się od jej towarzystwa, ty będzie szczęśliwsza.Spała nieźle, w czym pomogło jej pół butelki whisky, którą ktoś domyślnie zostawił w jej pokoju.Vanessa nieczęsto piła tak dużo i tak szybko, i kiedy wczesnym świtem obudziło ją lekkie pukanie do drzwi, głowę miała spuchniętą jej język sprawiał wrażenie zamszowej rękawiczki.Nie od razu zorientowała się gdzie jest; a w międzyczasie pukanie powtórzyło się i ktoś z zewnątrz otworzy judasza w drzwiach.Pojawiła się w nim napięta twarz, twarz starego człowieka brodą jak grzyb i dzikimi oczami.- Pani Japę - syknął ten ktoś - Pani Japę! Czy możemy pogadać?Vanessa przemierzyła pokój, doszła do drzwi i zerknęła przez judasza.Oddech mężczyzny składał się z dwóch części starego ouzo na jedną część świeżego powietrza.Powstrzymało ją to przed przytuleniem twarzy do judasza, choć starzec] gestykulował gwałtownie.- Kim pan jest? - zapytała Vanessa, powodowana nie tylko kobiecą ciekawością; opalona na kolor skóry twarz tego człowieka wydawała się jej znajoma.Mężczyzna zerknął w górę i zaraz opuścił wzrok.- Wielbicielem - odparł.- Czy ja pana znam? Mężczyzna potrząsnął głową.- Jest pani o wiele za młoda - powiedział.- Aleja znam panią.Widziałem j pani tu wchodzi.Chciałem panią ostrzec, ale zabrakło mi czasu.- Czy pan też jest tu więźniem?- W pewnym sensie.Proszę.czy pani widziała Floyda?- Kogo?- On.uciekł.Przedwczoraj.- Ach.- czuła, że udało się jej nawlec na nitkę kilka rozsypanych pereł.- To Floyda ścigali?- Tak.Widzi pani, jemu udało się wymknąć.Ścigali go.te tępaki.i zostawili otwartą bramę.Ostatnio kwestie bezpieczeństwa wyglądają tu po prostu strasznie - mężczyzna wydawał się autentycznie oburzony.- Nie to, żebym nie był szczęśliwy, bo pani się tu znalazła.- W jego oczach Vanessa zauważyła coś w rodzaju rozpaczy; smutek, którego, jej zdaniem, próbował nie ujawniać.- Słyszeliśmy strzały - powiedział.- Nie dorwali go, prawda?- Chyba nie.Nic nie widziałam.Chciałam sprawdzić.Ale nie dostrzegłam ani śladu.- Ach! - twarz mężczyzny rozjaśniła się.- Więc może mu się udało?Vanessa domyśliła się już, że ta rozmowa może być pułapką; jej prześladowcy podstawili staruszka zapewniając sobie jeszcze jeden sposób na wyciśnięcie z niej wszystkich informacji.Lecz instynkt mówił jej coś innego.Ten człowiek patrzył na nią z takim uczuciem.a jego twarz, przypominająca twarz cyrkowego klowna, z pewnością nie służyła ukrywaniu emocji.Na dobre lub na złe zaufała mu.Prawdę mówiąc, nie miała wyboru.- Niech pan mi pomoże się wydostać.Muszę się wydostać! Mężczyzna sprawiał wrażenie załamanego.- Już? - zapytał.- Przecież pani dopiero co tu przyszła.- Nie jestem złodziejką.Nie lubię siedzieć w zamknięciu.Mężczyzna skinął głową.- Oczywiście, że nie - przytaknął, po cichu upominając się za swe samolubstwo.- Przepraszam.Tylko, że piękna kobieta.- umilkł i zaczął z innego końca.- Nigdy nie radziłem sobie dobrze ze słowami.- Czy jest pan pewien, że pana nie znam? - próbowała się dopytać Vanessa.- Mam wrażenie, jakbym gdzieś widziała pańską twarz.- Doprawdy? To bardzo miło z pani strony.Widzi pani, my wszyscy myśleliśmy, że dawno nas tu zapomniano.- My?- Zgarnięto nas tak dawno temu.Wielu dopiero zaczynało prace.To dlatego Floyd uciekał.Chciał te kilka ostatnich miesięcy poświęcić na uczciwe badania.Ja też bym tego chciał.- Mężczyzna przerwał te melancholijne rozważania i powrócił do zadanego mu pytania.- Nazywam się Harvey Gomm, profesor Harvey Gomm.Chociaż ostatnio jakoś zapominam, że byłem profesorem czegokolwiek.Gomm.Szczególne nazwisko; przypominało jej coś, ale na razie nie mogła sobie uświadomić, co.- Nie pamięta pani, prawda?Żałowała, że nie może skłamać, ale kłamstwo mogło odstręczyć mężczyznę, jedynego normalnego człowieka, którego tu spotkała, bardziej niż prawda, która brzmiała:- Nie.chociaż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL