[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, może ci inni też byli dziwaczni, może nawet bardziej niż ten pierwszy facio, ale sam fakt, że on był pierwszy, no i te kobiety.Tak, to musiało zrobić wrażenie na szesnastolatku, nie? I nie chodzi o to, że były szczególnie piękne, bo i nie były, ot, takie sobie tam, ale nie przywykłem do widoku dziewczyn bez bluzek.Wyszedłem o siódmej trzydzieści zupełnie oszołomiony.Nie wiedziałem, cholera, co to wszystko ma znaczyć.A jeżeli sobie to tylko wyobraziłem?Wróciłem do domu, zmieniłem ubranie i złapałem autobus do szkoły.A może to dlatego, że nie przywykłem do nocnej pracy, że byłem zmęczony i musiałem myśleć o szkole? Może dlatego uległem takim dziwacznym złudzeniom?Wróciłem do domu, pospałem do jedenastej, wstałem i znów do roboty.I, cholera, wszystko się powtórzyło, tyle, że tym razem nie było półnagich kobiet.Wpierw przyszli zwykli kierowcy i cała reszta, a gdy zniknęli, zaczęły zjawiać się te dziwolągi-Szesnastolatek, wiecie, myśli, że poradzi sobie ze wszystkim.Przynajmniej ja tak myślałem i starałem się zrobić wszystko, żeby klienci nie wywierali na mnie żadnego wrażenia.Nawet ci, co nie całkiem wyglądali na istoty ludzkie.Harry przywykł do mojej obecności i szło mu z moją pomocą dużo lepiej, więc po paru tygodniach było już jasne, że mogę zostać, ile będę chciał.No i spodobało mi się, jak tylko przywykłem do nocnych godzin.W ciągu tygodnia nie ocierałem się za bardzo o życie towarzyskie, ale tam, gdzie mieszkałem, też nie było to możliwe.Jednak z pensją od Harry’ego i napiwkami mogłem sobie pozwolić na weekendy w dobrym stylu.Niektóre z napiwków musiałem wozić do Charleston, do różnych jubilerów tak, żeby nikt nie zauważył, że ciągle ten sam chłopak przynosi jakieś dziwne monety i ozdoby.Na szczęście Harry udzielił mi kilku wskazówek.Robił przecież to samo od lat, z tą tylko różnicą, że odwiedził już każdego jubilera w Charleston, Hungtington,Wheeling, Washington w Pensylwanii i obszedł już pół Pittsburgha.Zabawa była pyszna: wypatrywanie, co też się pojawi i zamówi hamburgera.Najlepiej wspominam faceta, który przybył bez samochodu, bez żadnych świateł czy błysków, no, bez niczego takiego.Miał na sobie metaliczną myśliwską kamizelkę, oplecioną drucikami, i średniowieczne rajtuzy z, jak to Harry nazwał, sączkiem.Kamizelkę i włosy pokrywał mu śnieg tudzież rodzaj kleistego sosu.A trząsł się, jakby tu była Arktyka, a nie Wirginia w środku lipca.Pod tą kamizelką pełzało mu jakieś zwierzątko, ale nie pozwolił mi na nie spojrzeć.Z kształtu wzgórka wywnioskowałem, że mogła to być łasica czy coś takiego.Mówił z najprzedziwniejszym w świecie akcentem, ale czuł się zupełnie swobodnie i zamawiał bez patrzenia w kartę.Kiedy już tam trochę popracowałem, Harry powiedział mi, że każdy inny pomocnik na pewno pomieszałby mu szyki.Mogłem przecież pomyśleć, że zwariowałem, albo mogłem wezwać policję, albo mogłem zacząć rozsiewać plotki o tym miejscu, a ja niczego takiego nie zrobiłem.I Harry to doceniał.Ależ to było łatwe! Myślałem sobie, że skoro Harry nie przejmuje się tymi ludźmi, dlaczego ja miałbym się nimi przejmować.Nikogo to przecież nie obchodziło.Gdy ktoś pytał, potwierdzałem, że późną nocą przychodzą do nas różni dziwacy, ale, nigdy nie informowałem jak bardzo dziwaczni.Ale też nigdy nie przyjmowałem tego tak spokojnie jak Harry.On by nawet nie mrugnął, gdyby latający spodek wylądował na parkingu.A ja tak, ja mrugałem, kiedy przybywały.Spodki przylatywały, choć nie zdarzało się to zbyt często, ale musiałem naprawdę dołożyć wszelkich starań, żeby się wtedy nie gapić.Większość klientów była bardziej rozsądna.Jeżeli przyjeżdżali w czymś dziwnym, chowali to w lesie.Ale zawsze znalazło się kilku, którzy się nie przejmowali.Myślę, że jeżeli jakiś patrol policyjny tu się zapuścił i widział te pojazdy, to i tak nie odważył się o nich zameldować.Przecież nikt by w to nie uwierzył.Spytałem kiedyś Harry’ego, czy ci wszyscy faceci przybywają z tego samego miejsca.- Cholera ich wie - odparł.Nigdy nie pytał, ani nie chciał, żebym ja to robił.Ale nie miał racji myśląc, że to ich wystraszy.Czasem można zgadnąć, że ktoś chce pogadać, a niektórzy z nich chcieli.Więc z nimi rozmawiałem.Miałem chyba siedemnaście lat, kiedy wreszcie ktoś mi powiedział, co się naprawdę dzieje.Zanim zaczniecie zadawać głupie pytania, posłuchajcie.To nie byli żadni Marsjanie ani stwory z kosmosu, czy coś takiego.Niektórzy, prawdę mówiąc, byli nawet z Zachodniej Wirginii.Tyle, że nie z tej naszej Zachodniej Wirginii, tylko z wielu różnych Zachodnich Wirginii.Pisarze science fiction używają w takim przypadku nazwy „światy równoległe”.Inny wymiar, rzeczywistość alternatywna - przeróżnie to określają.Naprawdę wszystko trzyma się kupy.Kilkoro z nich mi to wytłumaczyło.Widzicie, cokolwiek mogło się zdarzyć w całej historii wszechświata począwszy od Wielkiego Wybuchu aż do dzisiaj, rzeczywiście gdzieś się wydarzyło.A każda z możliwych różnic oznacza inny wszechświat.Nie chodzi o to, czy Napoleon przegrał pod Waterloo, czy wygrał, czy coś innego, czego tu nie zrobił.Cóż znaczy Napoleon dla wszechświata? Betelguza ma w dupie całą Europę, z jej przeszłością, teraźniejszością czy przyszłością.Ale każdy atom czy cząsteczka, gdy tylko miały okazję coś zrobić - rozbić się czy pozostać razem, czy przemieścić się w tym kierunku zamiast w innym, czy cokolwiek innego - robiły to, każda w innym wszechświecie.Wszechświaty te nie wypączkowały z siebie, wszystkie od początku były razem.Po prostu nie istniała między nimi żadna różnica, aż do tego wydarzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL