[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taki osobnik powinien palić papierosy marki Biełomor, potulnie godzinami stać w kolejce po kufel kwaśnego piwa i nade wszystko cenić sobie tępe gapienie się w telewizor.W powszechnym, zewnętrznym języku takiego osobnika dałoby się zdefiniować mętnymi terminami w rodzaju „szmata” czy też „robol”.Natomiast w języku wewnętrznym Riazancewa istota taka nosiła miano po tysiąckroć bardziej precyzyjne, lecz zupełnie przypadkowo brzmiące dla otoczenia niezbyt cenzuralnie.Swoim językiem wewnętrznym mówił Riazancew od wczesnego dzieciństwa i nie jest wykluczone, że bez niego przepadłby na tym świecie, gdyż w stopniu doskonałym pozbawiony był zdolności wydawania i wykonywania rozkazów.Mieszkańcy naszej planety, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, co chwilę wymieniają między sobą rozkazy — a Riazancew był pod tym względem genetycznie upośledzony.Ledwie usłyszał rozkazujący ton w czyimś głosie, natychmiast drętwiał i tracił koordynację ruchów.W dzieciństwie przy takich okazjach Riazancew coś jeszcze próbował szczebiotać, ale nic to nie pomogło.Dlatego też, gdy tylko trochę podrósł, nauczył się zatajać swoje ptasie słowa, a otoczeniu okupywać się.Cena nie grała dla niego roli — okupywał się i zdobywanymi w pocie czoła przyzwoitymi stopniami, i niezręcznymi pochlebstwami, i nawet kanapkami, które matka dawała mu na drugie śniadanie.Zdołał nawet dostać się na wyższą uczelnię, żeby tylko uwolnić się od służby wojskowej i od mnóstwa ludzi, którzy mieliby prawo wydawać mu rozkazy; ożenił się też tylko dlatego, żeby nie patrzeć na łzy Oleczki, koleżanki z roku, chorowitej, nadmiernie poważnej, utykającej na jedną nogę brzyduli.A potem przeglądał się w lustrze tylko przy goleniu, pozostawiając swojej powłoce cielesnej całkowitą swobodę mimikry.W ten sposób, sam tego nie zauważając, przekształcił się Riazancew w mężczyznę, którego wiek trudno jest określić, jeszcze trudniej zgadnąć, o czym myśli i czy w ogóle potrafi o czymkolwiek myśleć — w niemłodego wzorowego męża, skazanego na noszenie workowatych garniturów, które zawsze bez najmniejszego trudu można kupić w dowolnym sklepie.Oto co jawiło mu się w przymierzalni domu towarowego „Odzież Męska”.Idąc do domu z kolejnym bezkształtnym garniturem pod pachą, Michał Pietrowicz rozmyślał smętnie o niedoskonałości swojej rozlazłej figury, o ubóstwie języka zewnętrznego i o tym, że chyba będzie musiał znowu zmienić miejsce pracy.Ze względu na wrodzone cechy charakteru Riazancew pracę zmieniał bardzo często, tak że osiągnąwszy czterdziesty drugi rok życia miał już za sobą projektowanie mostów, obliczanie sieci irygacyjnych, budowę linii komunikacyjnych i wiele innych rzeczy.Był znakomitym programistą i miał opinię niezastąpionego pracownika.Z każdej kolejnej instytucji zwalniano go bardzo niechętnie, nie mając przy tym najmniejszego pojęcia, dlaczego ten chmurny mężczyzna odchodzi.A Michał Pietrowicz składał wymówienie, gdy tylko zwierzchnicy przyzwyczaili się do nowego człowieka i zaczynali go tykać.Teraz, po wizycie w sklepie, Riazancew uznał, że właściwie na inne traktowanie nie zasługuje, ale zaraz jednak pomyślał, że mimo to z projektowaniem kombinatu chemicznego trzeba sobie dać spokój.Zmiana miejsca zatrudnienia zazwyczaj przychodziła mu bez większego trudu, bo swoje obowiązki służbowe traktował zawsze bez szczególnego nabożeństwa i nigdy nie nazywał ich „pracą”.Pracą była zupełnie inna, sekretna działalność, którą zajmował się niemal bez przerwy i o której wiedział tylko jego kumpel Wasilij Stiepanowicz — matematyk, pasjonujący się lingwistyką, ćwiczeniami jogów, cywilizacjami pozaziemskimi, wywoływaniem duchów i przy wszystkich tych zainteresowaniach, mimo czterdziestki na karku, zajmujący eksponowane stanowisko asystenta w jednym z instytutów naukowych.Wasilijowi Stiepanowiczowi nie wolno było trzymać rękopisów w domu, więc pracę nad słownikiem języka Achu prowadził konspiracyjnie, u przyjaciół.W obecności małżonki żadnych języków nie znał, idiotycznie dowcipkował i mówił wyłącznie o oczekującym go kiedyś awansie — dlatego wielu ludzi uważało go za banalnego kombinatora i obiboka.Jednak cały swój wolny czas Wasilij Stiepanowicz poświęcał słownikowi, układanemu wedle jakiegoś „integralnego” systemu.Co to był za system i skąd on zna język Achu, nie bardzo było wiadomo: w każdym razie nigdy żadnego Achuńczyka na oczy nie widział.Kiedy Wasilij Stiepanowicz przychodził do Riazancewów, pani domu była bardzo rada.Gość w dom, Bóg w dom — powtarzała, gdy tylko ktoś jej słuchał.I wcale przy tym nie udawała.Kiedy tylko ktokolwiek przyszedł — nawet Wasilij Stiepanowicz — mąż ożywał i zyskiwał dar mowy.A ona o niczym innym nawet nie marzyła.Żeby gość czuł się u nich dobrze, Olga Siergiejewna starała się jak mogła: stawiała na stole piwo, jakąś skromną zakąskę i utykając znikała w kuchni.Gdybyż wiedziała, jak męża brzydzi piwo… — Teraz też, nie dochodząc jeszcze do domu, Riazancewa zobaczyła z daleka pulchną postać Wasilija Siergiejewicza czekającego skromnie na ławce przed bramą.Ucieszyła się, zakrzątnęła… Nie minęło nawet pięć minut, kiedy mężczyźni zostali posadzeni przy nakrytym stole.Ledwie wyszła, a już Wasilij Stiepanowicz zwinnie rozłożył swój rękopis, a Riazancew przymknął oczy.Język wewnętrzny nie poddawał się pisemnej rejestracji i dlatego wymagał szczególnego skupienia.W przeciwnym razie terminy traciły spójność, a Riazancew popadał w prymitywną zewnętrzną logikę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL