[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto Esttelechion trzy tysiące lat temu, ostatnie dni rasy ludzkiej, jej ostateczny upadek.W przyspieszonym tempie, jak na symulacji komputerowej, tylko że teraz to odgrzebana spod wieków prawda, grzybny mur sunie na uśpione miasto.Nie widać niemal zarodników, jedynie nieduże, półmetrowe grzybki z ciasno przylegającymi krawędziami kapeluszy.Grzyby suną niepowstrzymanie do przodu.Nikt już z nimi nie walczy.Wiadomo, że nie ma po co.Kilka tysięcy ludzi wyniosło się z miasta razem z dużymi zapasami żywności.W ciągu kilkunastu lat umrą straszną głodową śmiercią.Dlatego Esttelechion, pełen ludzi, czekał w uśpieniu na zagładę.Lepiej umrzeć szybko, we własnym domu, niż być ogołoconym z godności, zjadanym przez przyjaciela.Grzyby weszły już na ulice.Ludzie w ich pobliżu po prostu nagle się zataczali i padali na ziemię.To wszystko.Znak, że znalazłeś się już w zasięgu ich aury.Ginęli mężczyźni, kobiety, dzieci, szlachetnie urodzeni i biedacy.Bez wyjątku.Aylayath rzuca się przez sen, krzyczy.I nie potrafi się obudzić.Grzyby przeszły przez całe miasto, zostawiając za sobą jedynie kości.Wówczas pojawili się wreszcie Destruenci.Arystokracja w rogatych maskach, za nimi setki żołnierzy dzierżących energetyczne strzelby, sterujących machinami o wielu ramionach zaopatrzonych w kosy.Szli czarnoksiężnicy, jechały machiny uprawiające glebę, bo przecież oblegający musieli coś jeść przez tyle czasu.Tyłem przemknęła czarna, krępa, straszliwa sylwetka Matrony.Esttelechion należał do nich.Tak jak chcieli.Ludzka rasa przestała istnieć.Żałosne niedobitki zostały z łatwością zniszczone przy pomocy zaawansowanych machin bojowych.Nie dysponując systemem obronnym, rozbici, głodujący ludzie nie mieli szans.Ci, co ocaleli, niekiedy żałowali, że nie odeszli wcześniej jak ich bracia.Czas mijał.Destruenci coraz lepiej radzili sobie w nowych warunkach.Narodami rządzą podobne procesy jak pojedynczymi ludźmi, tylko skala jest inna.I jak każdy człowiek, który dokona złego uczynku, łatwo o nim zapomnieli.Urzeczeni wspaniałą kulturą ludzkości, pięknem Esttelechionu, z czasem łatwo uwierzyli, że jest ona ich dziełem.Nieraz tak w historii już zapewne bywało.Destruenci stali się we własnej świadomości po prostu ludźmi.Przejęli nawet ludzki język, bo w nim spisane były instrukcje obsługi wszystkich maszyn, od których zależał ich byt.Sen dawny przechodzi w sen inny, teraźniejszy, mroczny.Obraz schodzi głęboko w dół miasta, w głęboki podziemny szyb prowadzący do niedużego pomieszczenia.Trzy postacie ubrane w czerń siedzą tyłem do Aylayath.Z głowy wyrastają im czarne stalowe węże, które zdają się żyć własnym życiem i usiłują dosięgnąć wszystkiego w pomieszczeniu.Postacie wypatrują czegoś w olbrzymich srebrnych misach nie misach – we wklęsłych zwierciadłach.Na dnie zwierciadła faluje odrobina kryształowej wody.Nie, to nie woda, to czasoprzestrzeń zgęstniała pod wpływem koncentracji wielkich umysłów.– Gdzie jesteś, Matko Gromów, gdzie skryłaś się jak tchórzliwy pies? Przed nami nie uciekniesz!Postacie bez trudu obserwują wszystko w Esttelechionie, niby-woda transformuje się w setki obrazów.Aż na jednym z nich widać umęczoną twarz Aylayath.Zobaczyli się nawzajem!– Wynoś się stąd!!! – krzyczy z przerażeniem jedna ze straszliwych postaci, wyciągając do góry rękę we władczym geście.A olbrzymi ból, który eksplodował w głowie czarodziejki, zabiera ją stamtąd.– Pij – słyszy znajomo brzmiący, obcy, odrażający głos.Do spierzchniętych warg przyłożono jej manierkę.Poczuła na ustach wilgoć.Wbrew sobie zaczęła pić łapczywie.– Musisz pić – mówił kojąco ten sam głos.– Gleba wszędzie wydziela trujące wyziewy.Można od nich dostać pomieszania zmysłów, barwnych halucynacji bez ładu i składu.Ty od wielu dni nie przyjmujesz antidotum.Pewnie zamiast tego pijesz skażoną wodę.Do tego bukłaka wrzuciłem cztery tabletki odkażające.Oczyszczą ci organizm.Wypiła.Wzmocniona otworzyła oczy.Zobaczyła przed sobą obce oblicze Destruenta.Krzyknęła.Wstała pospiesznie, niezgrabnie i zataczając się, pobiegła na pustkowie.Zavir pokręcił głową.Wziął sakwy z żywnością na ramiona, po czym ciężko powlókł się za nią.* * *Kolejna noc spędzona przy ognisku.Zavir wpatrywał się w zamyśleniu w płomienie.Gdzieś tam, daleko za kręgiem światła, spała czarodziejka.Arystokrata zawsze pilnował, by rozbić swój obóz ani za blisko, by jej nie spłoszyć, ani za daleko, bo jeśli dziewczyna podejmie bez ostrzeżenia nocny marsz, mógłby ją zgubić na wiele dni.Póki co książę wpatrywał się więc w trzaskający ogień – i myślał.O odkryciu, którego dokonała dziewczyna – akurat najmniej.Nie wstrząsnęło nim to głęboko.Owszem, zaskoczyło, ale nie wstrząsnęło.Jednak różnica była oczywista: dla Aylayath zagładzie uległ cały świat, zaś Zavir dowiedział się tylko dwóch nowych rzeczy bez większego znaczenia.Pierwszą było to, że świat nie skończy się kiedyś, gdy wreszcie arystokracie uda się osiągnąć dość wpływów, by przejąć panowanie nad Esttelechionem.Był to zawsze nieprzyjemny hamulec dla jego pełnych ambicji zamierzeń.„Po co się tak męczę, skoro pewnego dnia zjedzą nas wszystkich grzyby?” – tak niegdyś myślał.Teraz wszystkie podobne hamulce znikły.Drugą zaś to, że ktoś doskonale cały czas wiedział, że za linią grzybów nie ma nic.A to znaczyło, iż dla księcia Zavira, mimo jego wysokiej pozycji, nadal wiele tajników polityki pozostawało nieznanych.A on wkrótce pójdzie walczyć z jedną z największych potęg miasta.Jego armia wkrótce powinna być gotowa.Ile trzeba ćwiczyć, by opanować podstawy strzelania ze strzelb energetycznych? Jeżeli tylko Herh zebrał odpowiednią ilość broni w odpowiednim czasie, wszystko powinno zostać przygotowane do jego powrotu.Dotąd jego nieobecność nie była dużym problemem dla powodzenia planowanej akcji.Herhowi ufał całkowicie, adiutant potrafił poradzić sobie niemal ze wszystkim tak jak sam Zavir.A jego wrogowie tracili czas na rozsyłanie szpiegów, by wybadać, gdzie on jest.No i nie mogli mu zabrać Aylayath, co było chyba najważniejsze.Bez tej sekretnej broni w konfrontacji z tajemniczym wrogiem tracił całą przewagę.Najzabawniejsze było to, że w istocie nie wiedział, przeciw komu przyjdzie mu jeszcze walczyć.Wiedział tylko, że złamie podstawową zasadę walk w mieście: że odbywają się wyłącznie między arystokracją.Czarnoksiężnicy być może toczyli jakieś indywidualne walki na swoją moc, jednak nigdy nie używano do tego prywatnego wojska.A co do Matron.Nic o nich, jak zwykle, nie było wiadomo.Dlatego zdecydował się uzbroić swych ludzi w strzelby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL