[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trafiłyśmy do tej samej klasy dlatego, że w roku 1905 zmarł pan Kung.Byłam już tak duża, że moi rodzice obawiali się zatrudnić do mnie obcego mężczyznę.Uznali, że lepiej będzie posłać mnie do misyjnej szkoły dla dziewcząt, w której lekcje odbywały się dwa czy trzy razy na tydzień.Ale tam nie nauczyłam się już tyle, co z panem Kungiem.Opłakiwałam go na pogrzebie, nosiłam na rękawie białą opaskę żałobną, skłoniłam się przed jego trumną wraz z jego uboższymi krewnymi.Zmarł we wrześniu na cholerę.Jeszcze tego samego dnia wstał rano jak zwykle, a wieczorem już nie żył.Mama nie chciała, żebym szła na pogrzeb, obawiając się zarażenia, a gdy nalegałam, kazała ojcu iść ze mną i dopilnować, bym niczego nie brała do ust, nawet miseczki herbaty, nie mówiąc już o stypie.Nic dziwnego, że postawiła takie warunki.Kiedyś, jeszcze przed moim urodzeniem, sama o mało nie umarła na cholerę i tego samego dnia straciła czteroletnią córeczkę.Ojciec zaś, gdy znalazł już doktora - nieszczęście to zdarzyło się w Szanghaju, więc byli tam biali lekarze - musiał wybierać, którą trzeba ratować, żonę czy córkę.- Nie dam rady utrzymać przy życiu ich obu - orzekł lekarz.Ojciec wybrał żonę, ale, jak mi się zdaje, matka nie wybaczyła mu tego do końca życia.Ona zrobiłaby inaczej.Uparłaby się, że trzeba ratować obie, i jakoś by to załatwiła, ale wtedy była nieprzytomna, więc ojciec był zdany na siebie.Chyba zawsze uważała, że zbyt łatwo pogodził się wtedy z wolą Boga.A więc w najbliższej okolicy znajdowało się sześć czy siedem domów, w których byłam chętnie widzianym gościem i w których od drugiej strony pojęłam znaczenie zwycięstwa białych.Tam też nauczyłam się, że wygrana w każdej wojnie oznacza tylko jedno: następną i następną wojnę, aż któregoś dnia los się odwróci, zwycięzca stanie się pokonanym i koło potoczy się w drugą stronę, choć nadal pozostanie kołem.Wracałam z tych długich, radosnych odwiedzin rozdarta na dwoje, bardziej niż może to znieść dziecko, którym wtedy byłam.Wiedziałam, że słuszność jest po obu stronach, i pragnęłam szczęścia obu, choć nie wiedziałam, jak mogłoby do tego dojść, bo takie są prawa historii.Spoglądałam wtedy na rodziców, zastanawiając się, czy zwierzyć się im z mych uczuć i obaw, a równocześnie nie chciałam zdradzić mych chińskich przyjaciół.Kto wie, co by w takiej sytuacji zrobili moi rodzice.Byli tacy zasadniczy, że mogliby nawet pójść z moimi relacjami do konsula albo po prostu zabronić mi dalszych odwiedzin.Z drugiej strony wiedziałam przecież, że moi rodzice są dobrzy, że powinni usłyszeć słowa pana Lu, iż czeka nas jedna wojna za drugą.W rezultacie nigdy im nie powiedziałam.Pocieszałam się, że powiedzieliby tylko: „Wszystko w ręku Boga”.Sama nie byłam do tego przekonana, wiedząc doskonale, że wiele mogą też dokonać ludzie, jeśli tylko potrafią i chcą.Patrząc z perspektywy lat rozróżniam w moim życiu odrębne części, z których każda pasuje jak ulał do swych czasów.Jeżeli moje dzieciństwo różniło się w jakiś sposób od tego, które przeżywali moi równieśnicy - a różniło się bardzo - to tym, że ja miałam zawsze świadomość, iż jestem małym listkiem na wietrze, a wiatr niesie burzę.Mimo to spotykałam się ciągle z oznakami miłości i sympatii.Nie wiedziałam, co to brak szczęścia.Nikt mi niczego nie narzucał, miałam mnóstwo czasu dla siebie, całkowitą swobodę, łagodnych rodziców.Poza tym na szczęście mam od urodzenia naturę wesołą i dar - jeśli mam jakikolwiek dar - cieszenia się wszystkim, co mnie otacza, i ludźmi, i przyrodą.Byłam zdrowa, pełna humoru, nigdy nie nudziłam się, nie siedziałam bezczynnie, a przy tym byłam dzieckiem tak ciekawym, że zadręczałam innych mnóstwem pytali, czasem naprawdę zbyt osobistych.Rozgrzeszam się, że chodziło mi nie o plotki, lecz o usłyszenie jakiegoś nowego opowiadania.Opowieści mogłam słuchać zawsze i wszędzie, i od każdego, całymi godzinami, a zawsze znalazł się ktoś, kto chciał się wygadać, choćby przed dzieckiem.Oczywiście pochłaniałam mnóstwo zbytecznych informacji, tylko czy naprawdę zbytecznych? Na przykład żywo interesowałam się uprawą ziemi przez naszych sąsiadów, którzy musieli obsadzić dwa czy ileś hektarów, i odkryłam cud: wszystko robiono ręcznie, każdą trawkę ryżu wsadzano w poletko dłońmi gospodarza, gospodyni, ich córek, ich synów, żon ich synów i ich dzieci.Przyglądałam się następującym po sobie porom roku i wraz z rolnikami niepokoiłam się brakiem deszczu, wraz z nimi szłam w procesjach błagalnych, wraz z nimi cieszyłam się, gdy deszcz wreszcie spadł.Cała ta wiedza przydała mi się później, gdy już zaczęłam pisać.Rosłam więc jakby z zewnątrz do wewnątrz, a może inaczej, wiodłam bogate życie zewnętrzne.Było jednak również inne życie, należące wciąż jeszcze bardziej do świata marzeń i ułudy niż do rzeczywistości.Tym razem nie potrafiłam już zapomnieć tych kilku miesięcy spędzonych w Ameryce, choć z biegiem czasu wspomnienia te bladły.Pamiętałam pewne oddzielne godziny, takie czy inne wydarzenia, a nie wszystko po kolei; żeby zatrzymać to w pamięci, czytałam prawie bez przerwy.Dużo czytałam już przedtem, ale teraz chodziło o coś innego - o odnalezienie własnego świata, świata Zachodu, do którego miałam kiedyś wrócić, do którego musiałam wrócić, gdy bramy Azji zamkną się na zawsze przede mną i moją rasą.Ale nie znalazłam wielu książek amerykańskich.Literatura była jakby bardziej brytyjska niż amerykańska.Marka Twaina mama uważała za pisarza nieco ordynarnego, choć w domu był i Tomek Sawyer, i Huckleberry Finn, i choć czytałam obie te książki, były dla mnie zupełnie nierzeczywiste, bo nie widziałam nigdy kogoś takiego jak ci dwaj bohaterowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL