[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem nastąpiła rzecz zdumiewająca.– Jesteście jeńcem! – krzyknął mężczyzna, kierując w jego stronę rewolwer.Pistolet Daviesa spoczywał na dnie morza.– Kim pan, do diabła, jest?– Jestem major Aleksander Georgijewicz Czapajew.Radzieckie siły powietrzne.– Witam, komandor Gus Davies, marynarka Stanów Zjednoczonych.Kto pana zestrzelił?– Nikt! Skończyło mi się paliwo! – machnął bronią.– A teraz jesteście moim jeńcem.– Głupstwa pan opowiadasz!Major Czapajew potrząsnął głową.Podobnie jak Davies, znajdował się jeszcze w szoku.Zbyt świeżo miał w pamięci walkę i śmierć, której ledwie uniknął.– Niech pan, majorze, dobrze pilnuje swojej broni.Nie jestem pewien, czy w okolicy nie ma rekinów.– Rekinów?Davies zastanowił się.Przypomniał sobie nazwę nowego typu radzieckiego okrętu podwodnego.– Akula.Akula w wodzie.Czapajew pobladł.– Akula?Davies rozpiął kurtkę lotniczą i uwolnił kontuzjowaną rękę.– Tak, majorze.Już trzeci raz zażywam takiej przymusowej kąpieli.Ostatnim razem spędziłem na pontonie dwanaście godzin i widziałem kilka tych przeklętych stworów.Ma pan środek odstraszający?– Co proszę? – major był kompletnie zdezorientowany.– Coś takiego.– Davies zanurzył w wodzie plastikową kopertę.– Połączmy liną nasze łódki.Będzie bezpieczniej.Ten środek pomoże nam przepłoszyć akule.Davies próbował jedną ręką związać łódki, ale mu to nie wyszło.Widząc nieporadne usiłowania komandora, Czapajew odłożył rewolwer i zaczął wyręczać Amerykanina.Po wyjściu cało z ostrzału w walce, którą przed chwilą stoczył, major zaczął bardzo sobie cenić życie.Myśl o śmierci w paszczy drapieżnej ryby napawała go grozą.Rozglądał się więc z niepokojem.– Boże drogi, co za ranek! – jęknął Davies.Coraz bardziej dolegał mu pęknięty nadgarstek.Czapajew kiwnięciem głowy przyznał mu rację.Dopiero teraz spostrzegł, że nie widać lądu.Sięgnął po radio, ale odkrył tylko, że ma strzaskaną nogę.Urządzenie przepadło.Pilot, katapultując się, rozpruł sobie kieszeń skafandra, w której trzymał nadajnik.– Aleśmy, kurwa, trafili – mruknął po rosyjsku.– Słucham?– Gdzie ląd? – Morze nigdy jeszcze nie wydawało mu się tak rozległe.– Mniej więcej dwadzieścia pięć mil w tamtą stronę.Tak mi się wydaje.Majorze, pańska noga nie wygląda najlepiej.– Davies roześmiał się chłodno.– Mamy chyba identyczne katapulty.O kurczę, ale mnie boli ręka.– Co to wszystko, do cholery, znaczy? – pomyślał na głos Edwards.Byli zbyt daleko, by cokolwiek słyszeć, ale nie mogli przeoczyć unoszących się nad Keflavikiem kłębów dymu.* * *Większy problem stanowili Rosjanie, którzy dotarli już do podnóża ich góry.Nichols, Smith i czterech żołnierzy zajęli stanowiska, formując długą na sto metrów linię.Pośrodku niej znalazł się Edwards.Wysmarowali ziemią twarze i przykucnięci za skałami obserwowali odległych o kilkaset metrów Rosjan.– Brytan, tu Ogar.Mamy kłopoty.Wezwanie musiał powtórzyć dwukrotnie.– W czym problem, Ogar?– Na nasze wzgórze włazi pięciu czy sześciu Ruskich.Są jakieś dwieście metrów pod nami, w odległości jakichś ośmiuset.Co się dzieje w Keflaviku?– Przypuściliśmy atak.Na razie wiem tylko tyle, Ogar.Zaczekajcie, może uda mi się zorganizować wam jakąś pomoc.– Dzięki.– Michael?– Dzień dobry.Miło widzieć, że ktoś się przynajmniej wyspał.Usiadła obok niego, oparła mu dłoń na kolanie, a on na chwilę zapomniał o strachu.* * *– Jestem pewien, że widziałem na tamtym szczycie jakiś ruch – powiedział sierżant.– Popatrzmy – porucznik skierował potężną lornetkę na wzgórze.– Nic.Nic tam nie ma.Może dostrzegliście jakiegoś ptaka.Żyje tu wiele tych puszystych stworzeń.– Może – zgodził się sierżant.Czuł wyrzuty sumienia za to, że kazał Markowskiemu wspinać się taki kawał w górę.Gdyby porucznik miał choć połowę mózgu – pomyślał – posłałby tam większy oddział i sam stanął na jego czele.Tak powinien uczynić oficer z prawdziwego zdarzenia.– Baza lotnicza przeżywa ciężkie chwile.– Czy połączyliście się z nią przez radio?– Próbowałem.Ale tam wszystkie odbiorniki milczą.W głosie miał niepokój.Sto dziesięć kilometrów to zbyt dużo jak na niewielkie taktyczne radio, toteż z bazą lotniczą mogli łączyć się tylko za pomocą potężnego, pracującego na pasmach wysokiej częstotliwości nadajnika.Porucznik wolałby być z patrolem, ale zdawał sobie sprawę, że jego miejsce jest tutaj.– Prześlijcie Markowskiemu ostrzeżenie.Edwards dostrzegł rosyjskiego żołnierza, który rozmawiał przez radiotelefon.Powiedzcie mu, że wchodzi na złe wzgórze – modlił się w duchu porucznik.– Powiedzcie, by wracał do domu, do mamusi.* * *– Schowaj głowę, mała.– Co się dzieje, Michael?– Idzie tu kilku ludzi.– Kto? – w jej głosie pojawił się niepokój.– Zgadnij.– Szefie, z całą pewnością idą do nas – ostrzegł przez radio Smith.– Widzę.Wszyscy ukryci?– Poruczniku, niech podejdą jak najbliżej.Wtedy dopiero otworzymy ogień – włączył się do rozmowy Nichols.– On ma rację, szefie – przytaknął Smith.– Okay.Macie jakieś pomysły, panowie? Chcę je znać.Aha, prosiłem przez radio o pomoc.Może dostaniemy jakieś wsparcie lotnicze.Mike wprowadził nabój do komory karabinu, sprawdził, czy broń jest zabezpieczona i odłożył M-16 na ziemię.Wszyscy marines uzbrojeni byli w ręczne granaty.Edwards, który nigdy nie miał z nimi do czynienia, po prostu bał się tego sprzętu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL